Czy znudziła Cię kiedyś lektura szkolna? Mnie tak.
Praktycznie zawsze byłem chory, kiedy trzeba było męczyć się nad kolejną knigą,
tak beznadziejnie nieciekawą, że aż bolało. Oczywiście wymyśliłem sobie, co w
owym czasie nie było głupie, zapisanie się do klasy językowej w ogólniaku.
Przecież większość życia przymuszano mnie do przerabiania tego lekturowego
okropieństwa, więc co mi szkodzi przemęczyć się jeszcze 3 lata… Problem powstał
już na pierwszej lekcji (wprowadzającej) języka polskiego, kiedy to nasza
polonistka podała listę książek, jakie mieliśmy przerobić w ciągu roku. Było
tego około dwóch stron A4, pisanych maczkiem. W związku z napiętym programem,
przerabialiśmy jedną/dwie z nich co tydzień. Czasem więcej, czasem mniej, w
zależności od humoru pani „profesor” i tego czy akurat nie wypadał dzień
kobiet, nauczyciela, imieniny, urodziny, postrzyżyny.
Odbiegając lekko od tematu, którego i tak jeszcze raczej nie
znacie, chciałbym podkreślić, jak śmiesznym jest zwracanie się do nauczyciela,
który zazwyczaj ledwie doskrobał się magistra per Profesorze. Serio? Co to ma
być? Dowartościowywanie osób o niespełnionych ambicjach? Niektórzy na taki
tytuł muszą ciężko pracować, a tu przychodzi takie byle co, ubrane w ciuchy ze
szmatlandii, z trwałą na głowie i każe się tytułować, pod groźbą negatywnej
oceny za obrazę nauczyciela.
Bitch please….
Ok. Czas już chyba, żeby ujawnić, o czym tak na prawdę jest
ten wpis. Otóż ma on poruszyć ważną kwestię; zanudzanie uczniów na
śmierć i zniechęcanie do jakiejkolwiek kreatywności.
Zastanówmy się jak wygląda typowa lekcja w szkole, na
przykładzie zajęć z języka polskiego: przychodzi nauczycielka, sprawdza
obecność i przepytuje z przerobionego wcześniej zakresu. Szkoda tylko, że
większość i tak trzeba było zrobić samemu w domu, bo "damie" nie chciało się
niczego dobrze wytłumaczyć. Belfrzy idą na łatwiznę. Co roku powtarzają ten sam
materiał i bezmyślnie oraz bez ambicjonalnie klepią wysuszone formułki. Każą uczyć się utartych schematów, a nie zachęcają do zagłębiania się w materiał i wyciągnięcia własnych wniosków. Co więcej, takie działanie ze strony ucznia jest przez nich karcone.Czymś takim nie da się zainteresować młodego człowieka, który może i nawet
słucha takiego tępego ciągu zdań, ale nie jest w stanie zrozumieć, ponieważ nie
przerabiał tysiąc razy danej epoki czy gatunku literackiego. Podobnie sprawa ma
się z lekturami obowiązkowymi. Lubi ich być sporo, w przeciwieństwie do czasu
jaki powinien być na nie przeznaczony. Z powodu napiętego grafiku i obowiązku
przerobienia materiału, nauczyciele poganiają uczniów. W ten sposób promują
ilość, a nie jakość, co później widać na wynikach testów czy matur. Oczywiście wszyscy są potem zaskoczeni.
"Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca"
(polecam oglądnąć poniższy fragment "Ferdydurke", chociaż pierwsze 2 minuty)
Dobrze, że wynaleziono streszczenia, prawda?
Cóż…ciężko się nie zgodzić. Materiału jest zbyt dużo, a
lekcje jakie są, takie są. Po co się więc męczyć, skoro konieczna wiedza jest
tak łatwo dostępna. Zauważmy, że najpopularniejsze wydawnictwa, dodają z tyłu
książek opracowania. Prosty, ale skuteczny sposób pozyskania klientów.
Uważam jednak, że mimo braku chęci i ułatwień, jakie nam są
dane, należy przeczytać przynajmniej część tytułów. Nie mówię oczywiście o
czymś takim jak dzieła 20-lecia międzywojennego, gdzie każda książka jest taka
sama i różni się jedynie bohaterami (i to nie do końca), ale o perełkach np.
Trylogia, Mitologia, Makbet, Dziady. Nie można przecież szerzyć na siłę
buractwa i ciemnogrodu, prawda?
JAKIE JEST WASZE ZDANIE NA TEN TEMAT ???
Moje zdanie jest takie jak twoje w 6,5 klasie miałam to samo co w 4 klasie. Teraz idę do gimnazjum i jest to samo co w 6. Nauczyciele idą na łatwiznę...nie umieją dojść do ucznia. Cytuję mojego nauczyciela od matematyki:
OdpowiedzUsuń- Rozumiecie?
-Niee!
- Nie każdy musi mieć piątki.
Tak właśnie jest.
clauudiaa--rose.blogspot.com
Dokładnie! Większość nauczycieli wymaga zamiast uczyć. A najśmieszniejsze jest to, że spędzamy ok. 7 godzin dziennie w szkole, przy czym 1/2 to "sprawdzanie wiedzy" zamiast jej poszerzanie, a po powrocie do domu czeka na nas jeszcze praca domowa. Czy to nie jest marnowanie czasu?
OdpowiedzUsuńOczywiście istnieją jeszcze nauczyciele, którzy lubią swój zawód, jest to ich pasja i tym samym naprawdę chcą i próbują nas czegoś nauczyć.
Moim zdaniem największym wrzodem w szkolnictwie są Gimnazja, naprawdę, przez gimnazjum o mało co nie zdałem do kolejnej klasy w Technikum, ponieważ nauczyciele nie uczyli na jakość tylko na ilość, czasami nawet w ogóle nie uczyli bo im się nie chciało. Dopiero w Technikum nauczyciele coś nas chcieli nauczyć i po części im się to udało. Prawdopodobnie dla tego że byli tam nauczyciele z dłuższym stażem niż jacyś nowi nauczyciele którzy myślą że po studiach będą panować nad uczniami.
OdpowiedzUsuńNie mogę się z Tobą zgodzić, nie podoba mi się to, że często generalizujesz. Strasznie. Do tego taka mała uwaga, wstawiasz emotikony do swojego wpisu. Kaleczą oczy. Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie nie było obowiązku mówienia do nauczyciela "panie profesorze", z mojej strony był to wyłącznie wyraz grzeczności, zdarzało mi się powiedzieć "proszę pana" i nikt się nie czuł pokrzywdzony.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, ale po części w gimbazie miałem kilku naprawdę fajnych nauczycieli, a ich lekcje nie wiały nudą, ale ciekawością :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ich w technikum nie będzie...
mlwdragon.blogspot.com
historiaadam.blogspot.com
Polski system edukacji uczy rzeczy kompletnie nieprzydatnych (jak rozmnażają się protista, srly?), a poza tym odbiera kreatywność. Przecież lepiej nauczyć dzieci 5-10-15-100 formułek, niż nauczyć je myśleć. Lepiej wychować szarą masę, która będzie płacić podatki. Nie podoba mi się to.
OdpowiedzUsuńWszyscy mówią, że szkoła odbiera kreatywność itepee etceteera. Nie zgadzam się. Jeżeli ktoś ma otwarty umysł, kreatywny, artystyczny, jest inteligentną jednostką to nie da się stłamsić i sam za wszelką cenę będzie się rozwijał. To jest właśnie ta ponadprzeciętność, nie dać się zmasować.
UsuńZgadzam się z Tobą w 100%. Z roku na rok nauczyciele robią się coraz bardziej leniwi i zmuszają uczniów do samodzielnego opracowywania materiału. Nie widzę sensu spędzania 8 godzin dziennie w szkole, skoro i tak najwięcej nauczymy się (oczywiście jeśli ktoś to robi) sami w domu. Najgorsze jest to, że wielu "pedagogów" zamiast pomagać nam rozwijać kreatywność i uczyć logicznego myślenia, robi rzeczy całkowicie odwrotne zmuszając do nauki regułek, wzorów i schematów. Język polski jest najlepszym tego przykładem. Tak naprawdę nie wiadomo, co autor miał na myśli pisząc dany utwór, ale musimy uczyć się czyjegoś wytłumaczenia jego dzieła. Nikogo nie obchodzi, że każdy może to zrozumieć w inny sposób.
OdpowiedzUsuńJa mam podobne odczucia. Jestem dobra z polskiego, ale gdyby nie to, nigdy nie zrozumiałabym połowy zasad gramatyki. Wciąż trafiałam na nauczycielki, którym nie chciało się nic tłumaczyć, bo "wy i tak to już rozumiecie". Które nigdy nie przygotowywały mnie do żadnego konkursu, ale gdy wygrywałam spijały całą śmietankę.
OdpowiedzUsuńPocieszeniem jest to, że nie wszyscy nauczyciele tacy są. Przykładem jest moja mama-polonistka, która całą swą duszą próbuje przekazać dzieciakom to, co trzeba. Która raz po raz wałkuje, tłumaczy i w sposób ciekawy prowadzi lekcje. Oby więcej takich polonistek!
www.just-after-sunset.blogspot.com